W Danii kolejny słoneczny dzień na praktykach.
- Koordynator
- 21 maj
- 2 minut(y) czytania
Wtorek dla obu grup zaczął się bardzo normalnie. Pobudka, jak w internacie, kolejka do luster w łazienkach, stroje robocze, bo zasady to podstawa. I raz na śniadanie (no dobra, wybór bułek ciągle fascynuje, ale owsianka, płatki czy dodatki to w sumie już jak w domu). I autokar, farma, a tam… lekcje.
Dla jednych o tym, jak konie postrzegają świat, że stado ważne, że zmysły i tak dalej. Jak w domu, tylko że po angielsku. I nawet marudzenie w przerwie takie samo, bo przecież to już było w szkole. Ale potem, wyprawa do paszarni, przegląd tego, co ląduje w wiaderku poszczególnego konia na farmie, wiadra i worki w dłoń i na padok! Pedicure, masaże, fryzjer… pełen pakiet. I płynne przejście do tematu głównego – komunikacja, komunikacja, komunikacja. Czyli współpraca koń-hodowca z ziemi. I jakby pora na lunch. A po posiłku, tak na pełny żołądek, skupienie na jeźdźcu. Czytaj: świadomość swojego ciała, równowaga, rozciąganie, relaks. Wszystko na trawie, w nietypowym, jak wszyscy „tubylcy” podkreślają, dla Danii pełnym słońcu.
A w międzyczasie, grupa bardziej farmerska oddała się, rzecz jasna, bardziej farmerskim zajęciom, jak ochrona osobista podczas manualnego stosowania środków ochrony roślin i zwierząt. Bardzo gustowne wdzianko, ale niepraktyczne w taki ciepły dzień jak dziś, ale mus to mus. A po przerwie wizyta w cielętniku, bo tam takie piękne młode Herefordy, z których wyrosną całkiem spore krowy mleczne. A krowy mleczne się doi i tego uczyliśmy się do końca zajęć. Ale prawdziwa praktyka dopiero w mniejszych grupach. I tak, po wstępnym instruktażu obsługi automatycznej dojarki pierwszy pięcioosobowy zespół podjął się zadania wykonania wieczornego udoju. Oni maja to już za sobą, kolejni chętni na farmie jutro o 6 rano.
Tymczasem okazało się, że to już koniec zadań na dziś, czyli cała grupa pędzikiem do autokaru, do Beder, po ręczniki i kultowe klapki KUBOTA i na plażę!
Bałtyk tradycyjnie zimny, słony, ale jakby ładniejszy. No i jak wówczas zatrzymać mokrzeszowskie morsy? Nie zabrakło też rzecz jasna amatorów muszelek, krabich wylinek, lodów, slushy, czyli typowych plażowych atrakcji. Pewnie zostalibyśmy dłużej, ale kolacja nie czeka, a wieczorem przecież kolejne atrakcje: siatkówka plażowa, Uno, gitara, śpiew, tosty, herbatki…
Zanosi się chyba na jakąś lokalną tradycję.
Comments